Nie jest to najpiękniejsza szklarnia na świecie. Właściwie nawet nie mogę powiedzieć, że jest moja. Chyba niczyja. Ma prawdopodobnie ponad 30 lat, od dobrych kilku nikt się nią nie zajmuje. Stała się miejscem na stare rupiecie, których nikt nie chce wyrzucić, a nie wiadomo co z nimi zrobić. Zarosła chmielem, malwami, pod dach wybiła kolczasta akacja.
Późnym latem padł pomysł rozebrania jej w wolnym czasie i położenia desek na taras, ale pomysł upadł i zamiast tego szklarnia powoli staje się moim miejscem do szaleństw ogrodniczych. Co z tego wyjdzie - nie wiem. Mój R. przekopał już połowę, zasialiśmy poplony. Śmiałam się, że jak coś się nie uda, to z tej gorczycy zrobimy musztardę. Ale połowa szklarni pokryła się już drobnymi ciemnozielonymi listkami, druga czeka na obsianie.
Na wiosnę wszystko jeszcze raz przekopiemy, dodamy torfu albo nawozu w płynie. I zaczniemy planować grządki. Pomidorki, groszek, jarmuż, rzodkiewki. Miejsca jest sporo. Tak czy siak, ściany i dach trzeba będzie rozebrać, wszystko się już sypie. Z psiakiem biegającym po ogrodzie lepiej się tego pozbyć. Przy okazji ogród zyska sporo przestrzeni, szklarnia stoi na samym środku, zamyka dojście do reszty terenu.
Tak naprawdę, w ogóle się na tym nie znam. Tyle, co pomagało się dziadkom na działce będąc dzieciakiem. Ale moje zamiłowanie do roślin przerasta już możliwości domowych parapetów. Dlatego ta szklarnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz