niedziela, 26 października 2014

W poszukiwaniu dobrej książki

Doświadczenie i wiedza o tym co siać, jak siać, koło czego siać, nie bierze się znikąd. Można sięgnąć do wszystko wiedzących dziadków, do chaotycznych internetów, albo eksperymentować samemu. Ja sięgnęłam po książki. Ta, o której piszę dzisiaj obiecywała wiele. Pośród wielu propozycji jako jedna z niewielu miała - jak mi się wydawało - to, czego szukam. Czyli konkretnych informacji o tym, jak posypać, podlać i parę miesięcy zjeść to, co wyrośnie. Nie chciałam wiedzieć jak zestawiać kwiatki ze sobą i jak wyłożyć ścieżkę świecącymi w nocy kamykami. Dlatego ją kupiłam, niestety bez możliwości wcześniejszego przejrzenia.
A szkoda. Książka zapowiada się świetnie, obiecuje wiele. Przede wszystkim opis twierdzi, że "nauczy Cię wszystkiego". Zapomnij. O wielu sprawach tylko się tu wspomina, zaczyna wątek. I zanim dowiesz się czegoś pożytecznego, rozdział się kończy. Wiele informacji jest niepełnych, o niektórych sprawach wiem więcej bez lektury książki Pani Hayes. 
Są też informacje moim zdaniem mało przydatne, jak chociażby dział o kwiatach jadalnych, najwyraźniej ulubionym jedzeniu Pani Hayes. Pisze o nich więcej niż trzeba, zamiast skupić się na warzywach, które raczej bardziej interesują czytelnika szukającego w ogrodzie jedzenia.
Po każdym dziale dotyczącym uprawy konkretnego rodzaju warzyw (zazwyczaj 24 strony ze sporą ilością zdjęć), pojawia się spis bardziej czy mniej powszechnych roślin. Brzmi obiecująco, zwłaszcza, że w opisie pojawia się podpunkt o uprawie każdej z nich, ale tutaj też nie znajdziemy konkretnych informacji o tym jak i gdzie. Chociażby prosta wzmianka o tym, że pomidory dobrze jest podwiązać. Zamiast tego znajdziemy tu krótką historię ziemniaka i innych roślin uprawnych. Mało praktyczne.
Być może za wiele wymagam od tej książki, może nie jest to tego rodzaju literatura. To zaledwie liźnięcie tematu, a sądząc po okładce, spodziewałam się więcej. Znajdziemy tu oczywiście jakieś przydatne informacje, ale zazwyczaj niewystarczające, zmuszające do własnych poszukiwań w temacie. Może taki był cel Pani Hayes - zachęcić do własnego studiowania tematu. Ale mnie osobiście, taki niedostatek informacji bardziej irytuje niż zachęca czy inspiruje.
Zapowiadało się dobrze, mnie jednak nie zadowala. Bardzo powierzchowna treść, niewystarczająca. Nie polecam, lepiej zainwestować w coś obszerniejszego jeśli ktoś na serio myśli o jedzeniu owoców swojej pracy.


poniedziałek, 6 października 2014

Początki

   Nie jest to najpiękniejsza szklarnia na świecie. Właściwie nawet nie mogę powiedzieć, że jest moja. Chyba niczyja. Ma prawdopodobnie ponad 30 lat, od dobrych kilku nikt się nią nie zajmuje. Stała się miejscem na stare rupiecie, których nikt nie chce wyrzucić, a nie wiadomo co z nimi zrobić. Zarosła chmielem, malwami, pod dach wybiła kolczasta akacja.
    Późnym latem padł pomysł rozebrania jej w wolnym czasie i położenia desek na taras, ale pomysł upadł i zamiast tego szklarnia powoli staje się moim miejscem do szaleństw ogrodniczych. Co z tego wyjdzie - nie wiem. Mój R. przekopał już połowę, zasialiśmy poplony. Śmiałam się, że jak coś się nie uda, to z tej gorczycy zrobimy musztardę. Ale połowa szklarni pokryła się już drobnymi ciemnozielonymi listkami, druga czeka na obsianie.
   Na wiosnę wszystko jeszcze raz przekopiemy, dodamy torfu albo nawozu w płynie. I zaczniemy planować grządki. Pomidorki, groszek, jarmuż, rzodkiewki. Miejsca jest sporo. Tak czy siak, ściany i dach trzeba będzie rozebrać, wszystko się już sypie. Z psiakiem biegającym po ogrodzie lepiej się tego pozbyć. Przy okazji ogród zyska sporo przestrzeni, szklarnia stoi na samym środku, zamyka dojście do reszty terenu. 
   Tak naprawdę, w ogóle się na tym nie znam. Tyle, co pomagało się dziadkom na działce będąc dzieciakiem. Ale moje zamiłowanie do roślin przerasta już możliwości domowych parapetów. Dlatego ta szklarnia.